Bangkok oprócz wspaniałych doznać kulinarnych ma do zaoferowania także mnóstwo atrakcji turystycznych. Po powrocie z historycznego miasta Ayutthaya mieliśmy do dyspozycji jeszcze 2 dni na zwiedzanie Bangkoku.
Pierwszego dnia tuż po śniadaniu wyruszyliśmy w stronę najbliższej przystani tramwaju wodnego w celu udania się w okolice Świątyni Wat Pho i Wielkiego Pałacu Królewskiego. Okazało się, że najbliższa stacja (Rama 8 Bridge) nie funkcjonowała i musieliśmy iść kilkaset metrów dalej do stacji Thewes żeby wsiąść do łódeczki pływającej po rzece Chao Phraya. Przed stacją można podziwiać różne stoiska w tym takie, na których odbywa się sprzedać ciekawych wodnych żyjątek.
Sama stacja sprawia wrażenie mini dworca.
Wybraliśmy linię pomarańczową (dopływa m.in. do głównych atrakcji Bangkoku). Bilet kosztował nas 14 Bahtów (ok. 1,5 zł). Do dyspozycji turystów jest także linia niebieska turystyczna, ale jest ona zdecydowanie droższa i raczej polecamy korzystać z linii pomarańczowej. Samo wsiadanie do wodnego tramwaju może być dość ciekawe. W moim przypadku (byłem ostatni w kolejce) tramwaj już odpływał, nie czekając do momentu kiedy wszyscy pasażerowie będą na pokładzie, cała Azja :). Na szczęście udało mi się wskoczyć rzutem na taśmę. Sam rejs rzeką Chao Phraya należy do dużych atrakcji Bangkoku. Z poziomu łódki można podziwiać tamtejsze slumsy, okazałe mosty oraz wznoszące się ponad budynkami mieszkalnymi świątynie. Rzeka jest bardzo brudna, ale nie brak w niej bardzo dużych ryb.
Most Rama VIII:
Krótki rejs po niezbyt czystej rzece i jesteśmy na miejscu. Przed nami Wat Pho – pierwszy nasz dzisiejszy cel. Wat Pho, czyli Świątynia Leżącego Buddy. Jest to jedna z największych i najstarszych Świątyń w Bangkoku. Głównym punktem jest pomnik leżącego buddy – jego ogrom robi wrażenie. Sam kompleks jest bardzo ładny i dość ciekawy. Bilet wstępu do 100 Bahtów, butelka wody w cenie biletu :). Obowiązuje strój oficjalny – spodnie za kolana i zakryte ramiona. Na miejscu za darmo można wypożyczyć takowy:
Otoczenie świątyni robi bardzo przyjemne wrażenie.
Świątynię Wat Pho odwiedzają nie tylko turyści, ale także wyznawcy Buddy, którzy przychodzą tutaj kontemplować.
Główny punkt świątyni – leżący Budda.
Buddyści uwielbiają też kolorowe rybki 🙂
Na terenie Wat Pho spędziliśmy około godziny. Dalej ruszyliśmy do Wielkiego Pałacu Królewskiego, który znajduje się tuż obok Świątyni. Tego dnia w Bangkoku panował straszny upał – temperatura w cieniu sięgała 35 stopni. Chodzenie pomiędzy murami oraz złotymi rzeźbami nie należało do najprzyjemniejszych.
Wstęp do Pałacu to aż 500 Bahtów (!), co jak na Tajskie realia jest dość dużo. Oczywiście strój obowiązkowy taki jak w Wat Pho. Można wypożyczyć długie spodnie/koszulę/spódnicę za darmo, jedynie pobierany jest depozyt 200 Bahtów.
Sam kompleks jest ogromny, ma wielki rozmach. Pełno złota, posągów itd. Wszystko jest bardzo zadbane, Tajowie dbają tam nawet o najmniejsze detale.
Kompleks pałacowy:
Pałac robi ogromne wrażenie:
Na terenie kompleksu znajduje się Świątynia Szmaragdowego Buddy (Wat Phra Kaew), w której znajduje się figurka szmaragdowego Buddy, jest to „najświętsza Świątynia” w Tajlandii. Po mieszkańcach widać, że to ważne miejsce. Niestety w najciekawszych miejscach nie można robić zdjęć. Co ciekawe Szmaragdowy Budda został odkryty zupełnie przypadkiem podczas prac konserwacyjnych. Okazało się, że pod skorupą bardzo pospolitego posągu, który stłukł się na skutek wypadku, ukryty był przepiękny posąg cały z jadeitu (paradoksalnie szmaragdowy Budda wcale nie jest ze szmaragdów).
Wielki Pałac Królewski wraz z jego atrakcjami był niezwykle ciekawy. Czy jest jednak wart 500 Bahtów? Pewnie dla jednych tak, dla drugich nie. Naszym zdaniem ruiny w Ayutthaya są jeszcze ciekawsze i kilka razy tańsze. Jednak będąc w Bangkoku warto przejść się do Pałacu, żeby zobaczyć rozmach tutejszej kultury. Dla kogoś kto będzie pierwszy raz w Azji zobaczenie tej wspaniałej architektury jest wręcz obowiązkiem.
Następnego dnia wybraliśmy się do chińskiej dzielnicy Bangkoku. Dostać się tam można na kilka sposobów. My wybraliśmy dopłynięcie tramwajem wodnym z przystani Phra Arthit do stacji Ratchawong.
Zanim doszliśmy do stacji wodnej, z której wypływaliśmy mogliśmy podziwiać budowlę, której architektura zupełnie nie przypominała tajskich budynków.
Na stacji Phra Arthit jest wiele straganów i restauracji. Ceny tam są dość przyzwoite także jeżeli chcecie kupić pamiątki w postaci np. magnesów to dużo tam nie przepłacicie.
Po kilkunastu minutach byliśmy już na stacji Ratchawong. Stamtąd już tylko kilkaset metrów do ulicy Yaowarat, wzdłuż której tętni życie tajskiego Chinatown. Na każdym kroku można spotkać uliczne stragany, na których można kupić wszystko, od złota aż po pieczone kasztany. Jak każde Chinatown, także i to ma swoją bramę, wrażenia wielkiego nie robi. Bardzo przypomina mi chińską bramę, która znajduje się w Liverpoolu.
Jedną z głównych atrakcji Chinatown jest Świątynia Złotego Buddy – Wat Traimit. My mając za sobą już co najmniej kilkanaście tajskich świątyń odpuściliśmy wejście do kolejnej z nich :).
Wat Traimit z zewnątrz:
Samo Chinatown jest dość ciekawe. Można tam kupić wiele rzeczy za niewielkie pieniądze. Jest to jedna z najtańszych dzielnic Bangkoku. Wszechobecny zgiełk i chińscy sprzedawcy mogą być nieco męczący, ale mimo wszystko warto odwiedzić tę dzielnicę i zrobić w niej zakupy. My kupiliśmy m.in. bardzo dobrą chińską herbatę, szafran i kilka innych rzeczy :). Chińska dzielnica to także miła odskocznia od wszechobecnych tajskich świątyń :). Kilka zdjęć z Chinatown:
W drogę powrotną z Chinatown udaliśmy się również tramwajem wodnym (ten rodzaj transportu przypadł nam do gustu :)). Oprócz slumsów mogliśmy podziwiać także słynną świątynie Wat Arun, która niestety była w remoncie. Podobno najpiękniej wygląda ona po zmroku:
Slumsy:
Tym razem miałem miejsce tuż przy kapitanie 🙂
Tego dnia wieczorem udaliśmy się na tajski masaż – 200BHT za godzinny masaż to świetna cena, tym bardziej że Tajki wykonują masaż bardzo dokładnie. Będąc w Tajlandii trzeba koniecznie spróbować! Dla kogoś niezbyt rozciągniętego taki masaż może być bardzo ciekawym doświadczeniem :). Po masażu udaliśmy się jeszcze raz na Khao San Road żeby zobaczyć jak kwitnie tam życie nocne :).
Kolejny dzień był naszym ostatnim w Bangkoku. Do dyspozycji mieliśmy raptem parę godzin. Po śniadaniu mieliśmy okazję podziwiać paradę, która szła ulicami miasta. Kostiumy przedstawiające smoki, buddyjscy mnisi czy głośne petardy oraz muzyka robiły wrażenie. Warto było zobaczyć jak Tajowie obchodzą swoje Święta (nie wiemy jaki był cel parady, podejrzewamy że tutejsze Święto).
Nasze tajskie zakupy wypełniły większość bagażu – lecąc do Tajlandii warto mieć przynajmniej pół bagażu miejsca na rzeczy, które można stamtąd przywieźć :). My jako fanatycy azjatyckich sosów, makaronów oraz przypraw z trudem upchaliśmy wszystko do plecaków i walizki:
Przed wyjazdem na lotnisko zdążyliśmy zjeść kolejny pyszny obiad:
Podczas wymeldowania z hotelu zauważyliśmy dość ciekawe ogłoszenie 🙂
Ostatni rzut oka na ulice Bangkoku i w drogę na lotnisko:
Na lotnisko tak jak wspominałem w pierwszej części można pojechać na kilka sposobów. W pierwszą stronę jechaliśmy taksówką, w drugą postanowiliśmy wybrać się transportem wykupionym w lokalnym biurze (mała budka tuż obok naszego hotelu). Jako że cena była kilka BHT niższa niż koszt taksówki – kupiliśmy 3 miejsca. Przy odjeździe okazało się, że nie ma więcej chętnych więc zamiast busika odwiozła nas córka właścicielki prywatnym autem :).
Bangkok to miasto kontrastów. Z jednej strony świątynie co kilkadziesiąt metrów, a z drugiej szemrane okolice okupowane przez prostytutki czy Lady Boy’ów. Obok rozpadających się slumsów – złote posągi Buddy, nowe samochody i przepych. Jeżeli będziecie w Tajlandii to zanim udacie się na którąś z tajskich wysp warto parę dni spędzić w Bangkoku żeby zobaczyć jego atrakcje i poczuć prawdziwy klimat azjatyckiej metropolii. Pyszne jedzenie, niskie ceny i mili ludzie dodają tej metropolii uroku i sprawiają, że wrócicie stamtąd zadowoleni :).