Po wizycie w Makau i szybkiej sesji zdjęciowej na promenadzie przy Kowloon Park ruszyliśmy w stronę naszego noclegu w dzielnicy Mong Kok. Następnego dnia zaplanowaliśmy wylot do stolicy Tajlandii – Bangkoku. W związku z tym pobudka o 5 rano, szybkie śniadanie i marsz w stronę przystanku autobusowego, z którego odjeżdżał autobus na lotnisko. Nie przewidywaliśmy, że w autobusie będzie tak tłoczno, że niektóre osoby się do niego nie zmieszczą. Nam się udało wywalczyć miejsce :). Całą około godzinną drogę przejechaliśmy w ogromnym ścisku, a ja przy samej szybie drzwi wejściowych, prawie że w pozycji Glonojada :). Dalsze przygody w Bangkoku opiszemy w innym poście.
Po powrocie z Bangkoku mieliśmy jeszcze dwa i pół dnia w Hongkongu. Pierwszego dnia po przylocie z Tajlandii pojechaliśmy do nieco mniej znanego miejsca w Hongkongu – klasztoru Chi Lin. Najlepszym sposobem na dostanie się do klasztoru jest metro – kolor zielony, stacja Diamond Hill. W związku z tym, że miejsce to nie jest zbyt popularne wśród turystów w niedzielne popołudnie mogliśmy cieszyć się dość dużą swobodą na terenie klasztoru.
Chi Lin to klasztor żeński. Został zbudowany w 1934 roku i odnowiony w 1990 kiedy to nadano mu styl pochodzący z Dynastii Tang. Chi Lin jest dużym kompleksem świątynnym o drewnianej architekturze. Budynki z czasów Dynastii Tang nie wykorzystywały gwoździ do łączenia drewna, toteż próżno szukać tego elementu we wspomnianym klasztorze.
Tuż po wejściu przez bramę naszym oczom ukazał się wspaniały, typowo azjatycki budynek. Widok bardzo ciekawy – architektura z Dynastii Tang na tle nowoczesnych drapaczy chmur tworzy niesamowite połączenie:
Podczas spaceru po dziedzińcu można podziwiać wiele posągów Buddy. Wierni przychodzą się do nich modlić oraz chwilę pomedytować. Tuż przy klasztorze znajduje się piękny ogród Nan Lian. Ogród ten ma 3.5 hektara i również jest zbudowany według wzoru Dynastii Tang. Od momentu wejścia do ogrodu od razu czuć spokój i harmonię panującą w tej zielonej enklawie Hongkongu. Jednym z najbardziej charakterystycznych elementów jest Pawilon Absolutnej Perfekcji – jest to bardzo ładnie pomalowana pagoda wraz z kolorowym mostkiem do niej prowadzącym:
Wewnątrz parku znajdują się stawy wypełnione kolorowymi rybami (w tym złotymi), które swoimi kolorami bardzo ładnie komponują się z całą architekturą Nan Lian. Wspaniały ogród z drzewkami Bonsai, piękny klasztor oraz widok na niekończący się las wieżowców w Kowloon to kwintesencja Hongkongu – z jednej strony piękno i tradycja Chin a z drugiej strony nowoczesne i zapierające dech w piersiach ogromne wieżowce.
Chi Lin to miejsce, które zdecydowanie warto odwiedzić będąc w Hongkongu. Można tam wypocząć od zgiełku wielkiego miasta i zobaczyć zupełnie inne oblicze tego azjatyckiego giganta.
Po wizycie w Chi Lin poszliśmy na posiłek do jednej z tamtejszych galerii. Pomimo wielkiego wyboru różnych kuchni świata wybraliśmy hongkońską (w końcu nie przyjechaliśmy do Hongkongu smakować kuchni europejskiej czy tajskiej :)). Zamówiliśmy m.in. pierożki, zupę, jakieś mięso plus tamtejsze ciasto. Jedno jest pewne – kiełbasa chińska nie należy do naszych ulubionych. Jej słodki smak nieco odrzuca :).
Chińska kiełbasa to ta różowa…
O dziwo całościowo było dość smacznie :).
Drugim naszym celem tego dnia była wizyta na słynnej Alei Gwiazd oraz podziwianie wieczornej panoramy wyspy Hong Kong połączonej z pokazem laserów. Pokaz ten odbywa się codziennie o 20 i okraszony jest komentarzem m.in. w języku angielskim. Sama aleja gwiazd nie urzeka, z ciekawszych rzeczy jest tam kultowy pomnik ikony hongkońskiego kina Bruce’a Lee:
Oprócz tego dwa inne posągi i odbicia dłoni tutejszych gwiazd, których my nie znaliśmy :). Z Alei rozpościera się świetny widok na panoramę Hongkongu, ale jeszcze lepszy jest ze znajdującej się tuż obok promenady Tsim Sha Tsui:
Co jakiś czas nad budynkami przelatują prywatne helikoptery dzięki czemu możemy poczuć się jak w grze komputerowej 🙂
Równo o godzinie 20 rozpoczął się 13 minutowy pokaz nazywany Symphony of Lights. Jest to połączenie dźwięku puszczanego z głośników na Tsim Sha Tsui oraz laserów i świateł puszczanych z wieżowców zlokalizowanych na wyspie Hong Kong. Sam pokaz wrażenia nie robi, spodziewaliśmy się czegoś lepszego. Warto było jednak dla samej panoramy, którą co kilkadziesiąt minut uświetniały klasyczne hongkońskie promy.
Po pokazie ruszyliśmy w stronę naszego noclegu. Tuż pod naszym budynkiem znajdowało się wiele ulicznych garkuchni i postanowiliśmy skorzystać z jednej z nich. Kupiliśmy coś w rodzaju pierogów tyle że smażonych na głębokim tłuszczu. Nie bardzo wiem co było w środku, ale były bardzo smacznego :). Totalnie zmęczeni długim dniem położyliśmy się spać, aż tu nagle tuż po północy obudziło nas pukanie, a raczej głośne walenie do drzwi… Okazało się, że to właścicielka naszego guesthouse’u wpadła po zapłatę za nocleg. Przyzwyczajeni, że płacimy przy przyjeździe lub podczas wymeldowania planowaliśmy zrobić to następnego dnia wieczorem. Jak się okazało jednak, każda pora na zapłatę jest dobra, nawet północ :).
Następnego dnia rano właścicielka wyczuła nasze lekkie zdenerwowanie zaistniałą sytuacją i zaoferowała nam darmowe przechowanie bagażu – lot mieliśmy dopiero późno w nocy, a wymeldować musieliśmy się przed 12. Mimo wszystko nie polecam Lui Lui Guesthouse :). Ostatniego dnia naszego pobytu w Hongkongu postanowiliśmy odwiedzić główną atrakcję wyspy – szczyt Victoria Peak. Ze szczytu rozpościera się niesamowity widok nie tylko na betonowy las wieżowców, ale także na okoliczne wyspy.
Dostać tam się można na kilka sposobów. My wybraliśmy metro do stacji Central, potem kawałek pieszo i przejazd słynnym tramwajem Peak Tram. Słynie on z tego, że porusza się po trasie, która ma największe nachylenie na świecie.
Bilet w obie strony kosztuje 40 dolarów hongkońskich. Bilet wraz ze wstępem na podniebny taras, kosztuje 83 dolary. Ja kupiłem ten z tarasem :). Do tramwaju zazwyczaj upychają tyle osób ile się da, także jeżeli chcecie usiąść to trzeba się nieźle przepychać :).
Niestety tego dnia pogoda była nieco pochmurna także panorama Hongkongu była spowita chmurami. Mimo wszystko widok z Victoria Peak jest niesamowity i warty każdych pieniędzy 🙂
Z podniebnego tarasu można podziwiać także okoliczne wyspy oraz kontenerowce czekające na wpłynięcie do portu:
Jeżeli chcecie zaoszczędzić te 40 dolarów nie wchodząc na podniebny taras to dużo nie stracicie. Widoki z tarasu są tylko niewiele lepszy od tych, które można oglądać schodząc nieco w dół ze stacji kolejki do punktu widokowego. Poznacie go po dużej ilości turystów :).
Po obowiązkowej sesji fotograficznej dalej jako bardzo nieliczni turyści ruszyliśmy na szczyt (tramwaj nie dojeżdża na szczyt). Droga zajmuje około 30 minut. Jest dość łatwa, ale trochę męcząca. Pewnie dlatego z kilkuset turystów tylko my i jeszcze 3 osoby udały się na szczyt. Widoki z samego szczytu nie powalały, ale przynajmniej możemy powiedzieć, że zdobyliśmy koronę Hongkongu 🙂
Po zdobyciu szczytu ruszyliśmy do stacji skąd ruszał tramwaj i potem w dół tramwajem do miasta.
Po Victoria Peak przyszedł czas na przejażdżkę najdłuższym ruchomym chodnikiem świata – ciągnie się on na długości 800 metrów! Co ciekawe tworzone są tam stacje, na których można przerwać tą dość ciekawą podróż :). Raz dziennie chodnik zmienia kierunek:
Po przejechaniu się chodnikiem postanowiliśmy pospacerować ulicami wyspy Hongkong. Niedaleko jednej z „stacji” ruchomego chodnika zlokalizowany jest bardzo duży targ, na którym można kupić dosłownie wszystko 🙂
Od innych wysp należących do tego państwa wyróżnia się ona biznesowym stylem. Zamiast Azjatów, których jest pełno na innych wyspach tutaj spotyka się panów w garniturach o europejskich rysach. Jeżdżą piętrowe tramwaje, a ulice są bardzo zadbane i czyste.
Drugi co do wielkości budynek w Hongkongu mierzący bagatela 416 metrów:
Jako, że nasze bagaże zostawiliśmy po drugiej stronie brzegu musieliśmy po nie wrócić. Początkowo planowaliśmy pojechać metrem, ale wpadliśmy na świetny pomysł, żeby drogę tę pokonać promem :). Promy pływające pomiędzy wyspami są bardzo tanio (bilet to 2.5 Dolara Hongkońskiego). Tuż obok przystani promowej znajduje się wielki diabelski młyn przypominający swoich braci z Singapuru czy Londynu:
Podróż promem to także bardzo dobra okazja na podziwianie wspaniałej panoramy:
Przed wyjazdem na lotnisko odwiedziliśmy jeszcze jedną z galerii handlowych i spożyliśmy ostatni posiłek na hongkońskiej ziemi :). Tym razem bardzo nam smakowało, może dzięki hinduskim korzeniom restauracji 🙂
Najedzeni ostatni raz przed wyjazdem rzuciliśmy okiem na panoramę Hongkongu, która w blasku zachodzącego słońca wyglądała wspaniale
Trzynastogodzinny lot powrotny do Londynu przebiegł bez najmniejszych zakłóceń, podobnie jak kolejny lot do Warszawy.
Podsumowanie
Wyjazd do Hongkongu był niesamowicie ciekawy. Jest to miejsce, które trzeba odwiedzić będąc w Azji. Łączy ono tradycję z niesamowitym rozmachem. Panujący zgiełk i hałas oraz klaustrofobiczne pokoje mogą męczyć, ale widoki na tej wyspie są warte każdego poświęcenia. Nieco zawiodło nas tamtejsze jedzenie. Spodziewaliśmy się niesamowitych aromatów, wyrazistego smaku i przede wszystkim pikantnych potraw. Niestety nasze wybory bywały nietrafione co mimo wszystko nie zniechęciło nas do tamtejszej kuchni :). Lecąc do Hongkongu trzeba przygotować się na dość wysokie ceny oraz dużą wilgotność powietrza. W listopadzie temperatura sięgała momentami 30 stopni co w porównaniu z dużą wilgotnością może być dla niektórych męczące. Hongkong trzeba odwiedzić!
Przydatne wskazówki, na pewno odwiedzę Nah Lian. Nie słyszałam o niej wcześniej:)
Dzięki!