Po powrocie z miasteczka Agios Nikolaos spędziliśmy kolejną noc w Stalis. Następnego dnia rano przenieśliśmy się z miasteczka Stalis kilka kilometrów dalej do miasta Malia. Miasto to jest słynną „imprezownią”, w której można spotkać wielu Anglików. Malia niestety została zniszczona przez komercję, zamiast typowych greckich tawern można tam znaleźć pizzerie, bary ze stekami, McDonaldsa, a nawet zamek Camelot… Zawsze intrygowało mnie podejście Anglików – po co lecieć do Grecji i jeść na śniadanie fasolkę w tzw. English breakfast? Według nas nie na tym polegają podróże, ale to inny temat.
Tego dnia zaplanowaliśmy wyjazd na słynną plaże w Vai. Oczywiście musieliśmy podróżować komunikacją miejską. Można się tam dostać z przesiadką w Agios Nikolaos i w Sitii. W rozkładzie jest też bezpośredni autobus Heraklion-Sitia, ale nie przyjechał o czasie i kilka minut później zdecydowaliśmy się, że pojedziemy z przesiadką. Gdy dojechaliśmy do Agios Nikolaos ciemne chmury spowiły niebo, 30 minut później rozpętała się niesamowita ulewa. Padało tak mocno, że ulice zamieniły się w rwące potoki…
Już podczas oczekiwania na autobus na dworcu w Agios Nikolaos dochodziły do nas różne myśli – jechać czy odpuścić w taką pogodę… Postanowiliśmy, że nie odpuszczamy i jedziemy dalej :). Niestety traf chciał, że autobus podjechał w najgorszym możliwym momencie. Kilkunastometrowa droga do autobusu sprawiła, że byliśmy przemoczeni (moja koszulka nadawała się tylko do tego żeby ją zdjąć i tak oto przez kolejne kilka godzin musiałem jeździć autobusami i chodzić po mieście bez koszulki jak typowy Seba w podróży 🙁 ). Gdy dojechaliśmy do miasteczka Sitia, nadal padało i nic nie zwiastowało poprawy pogody. Kupując bilety do Vai, kierowca pokazał nam niebo i popukał się w głowę twierdząc pewnie (po grecku), że nie ma sensu tam jechać. W końcu tam jedzie się na plażowanie… I tym razem nie odpuściliśmy :), znając prognozę godzinową wiedzieliśmy, że musi kiedyś przestać padać.
Dojechaliśmy do Vai, nadal padało. Autobus powrotny był o 16.30, kolejny i zarazem ostatni o 18. Gdy o 16.00 nadal padało zwątpiliśmy… Szykowaliśmy się, żeby wrócić o 16.30 i w tym samym momencie wyszło słońce! Warto być cierpliwym i nie odpuszczać! Decyzja mogła być tylko jedna – zostajemy do 18 :D.
Plaża Vai jest piękna i warto było pomęczyć się tego dnia, żeby chociaż dwie godziny podelektować się tą scenerią – palmy, skały i czyściutka woda.
Będąc na plaży warto wspiąć się na punkt widokowy znajdujący się na widocznych skałach. Ja wspiąłem się jeszcze wyżej dzięki czemu zobaczyłem, że tuż obok znajduje się kolejna ciekawa plaża, na której nie było nikogo:
Vai to taka namiastka Karaibów – piękne palmy i miły piasek. Do tego czyściutka woda:
Woda otaczająca plażę nadaje się do snorklowania. Ani udało się nawet zobaczyć jadowitą rybę – Drakenę :). Jeżeli będziecie we Wschodniej Krecie to zdecydowanie warto pojechać do Vai. Po drodze widoki również są piękne.
Następnego dnia wypoczywaliśmy na plaży w Malii. Plaża tam jest nieco słabsza niż ta w Stalis, do tego mocno zatłoczona i wąska. Temperatura powietrza po ulewach nieco spadła (jakieś 26 stopni), do tego wiał silny wiatr, który powodował duże fale. Nam się podobało – mogliśmy trochę powalczyć z falami :).
Tak jak wspomnieliśmy w Malii pełno jest komercji, fast foodów itd. Droga na plażę wygląda tak:
Hitem jest Camelot…
Żeby nie było – w Malii są też ładne budynki takie jak poniższe 🙂
Wieczorem przenieśliśmy się do dobrze znanego nam Stalis. Miasteczko to zrobiło na nas bardziej pozytywne wrażenie niż Malia. Kolejny dzień to znowu lenistwo :).
Wieczorem poszliśmy do naszej ulubionej tawerny spróbować kolejnego regionalnego przysmaku – ślimaków (no i oczywiście sałatki greckiej). Muszę przyznać, że pomimo sceptycznego podejścia nawet mi smakowały.
Kolejnego dnia mieliśmy pojechać na słynną plażę Elafonissi. Niestety prognozy były niekorzystne i postanowiliśmy pojechać pozwiedzać Heraklion. Jak się okazało, tego dnia nie spadła nawet kropla deszczu… Mimo wszystko nie żałujemy. Heraklion ma swój urok! Oczywiście zwiedzanie rozpoczęliśmy od portu, nad którym góruje twierdza. Bardzo fajne miejsce, jest ono na praktycznie wszystkich pocztówkach z Heraklionu.
Po dłuższym spacerze ulicami największego miasta Krety dotarliśmy do kościoła Agios Titos, który zrobił na nas pozytywne wrażenie:
Kolejnym zabytkiem na naszej drodze była prawosławna Katedra św. Menasa. Jest to siedziba arcybiskupa Krety i jednocześnie jedna z największych świątyń w Grecji. Budowę rozpoczęto w 1862 roku. Już z daleka widać wieże katedry:
Również wewnątrz budynek robi duże wrażenie:
Podczas spaceru uliczkami Heraklionu widzieliśmy wiele ciekawych budynków. Większość z nich to dobrze zachowane budowle, więc jest na co popatrzeć 🙂
Kilka godzin spacerowania po Heraklionie nam wystarczyło. Mam wrażenie, że 1 dzień to max na zwiedzanie tego miasta, potem można się zacząć nudzić :).
Po powrocie do Stalis, późnym popołudniem wybraliśmy się trasą trekkingową w kierunku miasta Mochos. Żółty szlak niestety urwał się gdzieś w połowie (ktoś zagrodził przejście siatką) i do samego miasta nie dotarliśmy :(. Mimo wszystko warto było przejść się kilka km żeby zobaczyć wybrzeże z nieco wyższej perspektywy :).
Kolejny dzień miał być ukoronowaniem naszego pobytu na Krecie. Pojechaliśmy na słynną lagunę Balos! Był to zdecydowanie najfajniejszy dzień naszej podróży. Z miasteczka Stalis na Balos jest około 240km. Po kalkulacjach doszliśmy do wniosku, że najbardziej optymalne będzie wykupienie wycieczki w lokalnym biurze. Całość kosztowała nas 43 Euro/os. Gdybyśmy chcieli jechać komunikacją publiczną + promem wyszłoby podobnie a do tego byśmy się dużo bardziej umęczyli.
Dzień rozpoczęliśmy bardzo wcześnie – o 5 rano… Ciężko było wstać o takiej barbarzyńskiej porze, ale nie mieliśmy wyjścia :). W drodze do Kissamos mieliśmy okazję oglądać piękny wschód słońca:
Po dojechaniu do miasteczka Kissamos weszliśmy na prom, który jako pierwszy przystanek miał na wyspie Gramvousa. Nad wyspą królują ruiny dawnej fortyfikacji, z której rozciągają się wspaniałe widoki. Żeby wspiąć się na teren fortyfikacji trzeba pokonać drogę pod górę, która wymaga dość dobrego obuwia (warto mieć to na uwadze). Mimo wszystko warto przemęczyć się, żeby zobaczyć panoramę okolicy.
Jednak to co najpiękniejsze na tej wyspie to nie ruiny, a woda. Konkretnie turkusowa woda, która okala wyspę. Jest to fajne miejsce do pływania i snorklowania, kolor wody robi ogromne wrażenie.
Gramvousa miała być tylko dodatkiem, a okazała się bardzo fajną wyspą z przepiękną wodą :). Jeżeli pojedziecie na Balos samochodem to nie będziecie mieli okazji odwiedzić tej wyspy. Warte rozważenia :).
Drugim i zarazem głównym celem naszej podróży była laguna Balos. Jedno z najbardziej znanych miejsc nie tylko na Krecie, ale także w Europie. Wrażenie piorunujące! Niesamowity kolor wody – od głębokiego niebieskiego koloru aż po turkusowy. Można spacerować po płytkiej wodzie i różowym piasku.
Warto przejść się trochę pod górę w kierunku parkingu samochodowego, wówczas można zobaczyć widok, który znajduje się na każdym zdjęciu tej niesamowitej laguny 🙂
Warto dodać, że na wielu forach internetowych pojawia się informacja jakoby płynięcie promem na Balos uniemożliwia zobaczenie tego widoku. Jak widzicie jest to bzdura :). Wystarczy poświęcić kilkanaście minut i udać się drogą w górę na parking :).
Wybierając się na Balos pamiętajcie, że wieje tam bardzo silny wiatr – kapelusze zwiewa dość szybko. Mocny wiatr powoduje uczucie chłodu, nie dajcie się jednak zmylić – słońce operuje tam dość solidnie i bardzo łatwo się spalić. Ja zbagatelizowałem słońce i wróciłem z wycieczki na Balos dość mocno czerwony :P.
Z wycieczki jesteśmy mega zadowoleni! Według nas to jedno z najpiękniejszych miejsc nie tylko na Krecie, ale i w całej Europie! To miejsce pozostaje w pamięci :).
Niestety laguna Balos, była ostatnim miejscem, które odwiedziliśmy na Krecie. Kolejnego dnia rano udaliśmy się na beznadziejne lotnisko w Heraklionie (pierwszy raz spotkaliśmy się z tym, że bagaże rejestrowane po odprawie bagażowej ludzie sami muszą przenosić do prześwietlenia). skąd wyruszyliśmy w drogę powrotną do Polski. Tym razem lądowaliśmy w Gdańsku :).
Podsumowując – Kreta nas zaskoczyła bardzo pozytywnie. Cały wyjazd zapamiętamy w samych superlatywach :). Piękne widoki, przepyszne jedzenie i mili ludzie – to wszystko nas spotkało na Krecie. Jeżeli zastanawiacie się nad kolejnym kierunkiem wakacyjnym i nie chcecie opuszczać naszego kontynentu to rozważcie wyjazd na tą piękną grecką wyspę. Nie pożałujecie!