W poprzednim poście opisywaliśmy miasteczko Sa Pa (wietnamska pisownia, anglojęzyczna to Sapa). Miasto to jest główną bazą wypadową i bramą do tego co w tamtym rejonie najpiękniejsze – wietnamskich gór. Owe góry to nie tylko potężne szczyty z górującym Phan Xi Păngem (Fansipanem), który jest najwyższym szczytem nie tylko Wietnamu, ale i całych Indochin – 3143 m n.p.m. , ale także malutkie wioski wplecione w ogromną połać przepięknych tarasów ryżowych. To właśnie te tarasy ryżowe spowodowały, że przyjechaliśmy do Sapa. Podczas naszych podróży widzieliśmy już wiele, w kolekcji brakowało m.in. wspomnianych tarasów :).
Do Sapa dojechaliśmy późnym wieczorem, następnego dnia rano mieliśmy wyruszyć w poszukiwaniu pięknych widoków. Plany były ambitne – wstajemy rano, jemy śniadanie i ruszamy na podbój okolicznych gór. Niestety zaspaliśmy :). Na szczęście udało nam się w ostatniej chwili zdążyć na śniadanie, które było serwowane do 9 rano. Po śniadaniu poszliśmy do miejscowego biura informacji turystycznej w Sa Pa żeby dostać mapę okolicy oraz dowiedzieć się czy można wynająć lokalnego przewodnika (kobiety z pobliskich wiosek zaczepiają już na mieście żeby skorzystać z ich usług). Cena za taką usługę w biurze to 32$, u kobiety 20$ po negocjacjach. Mimo wszystko trochę dużo także postanowiliśmy nie korzystać z usług przewodnika. Jeżeli jednak zdecydujecie się na przewodnika to warto dać szansę lokalnym kobietom – całe pieniądze pójdą wówczas do nich, a nie do pośrednika. Podjęliśmy decyzję, że zaopatrzeni w mapę sami wybierzemy się do wioski Cat Cat zamieszkiwanej przed plemię Hmongów.
Po tym dniu wiele sobie obiecywaliśmy i już droga do wioski pokazała nam, że mieliśmy rację. Widoki nieziemskie a to dopiero początek!
Już po kilkunastu krokach mogliśmy zobaczyć pole ryżowe z bliska 🙂
Wstęp do wioski niestety jest płatny, jak się okazało w tej części świata to standard :(. Opłata za wejście to 50 tys. Dongów czyli nieco ponad 2 USD (8.50 zł). Jak na Wietnam to dość sporo. Mimo wszystko postanowiliśmy wejść do wioski, przede wszystkim ze względu na piękne widoki. Ledwo po przekroczeniu bramy mogliśmy przekonać się, że krajobrazy tam są niesamowite!
Niestety większość tarasów nie była zielona, podobno najlepszy czas na obserwacje tarasów ryżowych to listopad. Jak się jednak później okazało my także mieliśmy szczęście zobaczyć piękne zielone tarasy. Zanim pokażemy je Wam warto wspomnieć o samej wiosce. Szału nie robi, praktycznie każde domostwo to stragan, ludzie chcący jedynie sprzedać jakieś towary. Pomimo sporej dawki komercji przejście się drogą wzdłuż szałasów to dość ciekawe doświadczenie. Szczególnie, że wspólnie z krajobrazem tworzą one przyjemne dla oka połączenie:
Za główny cel wycieczki do wioski Cat Cat obraliśmy tamtejszy wodospad. Żeby tam się dostać trzeba przejść ok. 1km po łatwej trasie. Podczas wędrówki towarzyszyły nam słynne wietnamskie świnki :):
Co jakiś czas spotykaliśmy się również z ciekawskim spojrzeniem bawoła 🙂
Po około 30 minutach dotarliśmy do wodospadu. Zanim jednak podeszliśmy pod wodospad musieliśmy przejść przez most, z którego rozciągał się bardzo malowniczy widok:
Sam wodospad jest ładny, widzieliśmy piękniejsze, ale na pewno warto tam zajrzeć będąc w okolicach wioski Cat Cat:
Zaczęliśmy kierować się w stronę wyjścia z wioski i trafiliśmy na bardzo fajny wiszący most, który przypominał mosty z malezyjskiej dżungli w Taman Negara:
Wietnam:
Malezja:
Po przejściu 2 kilometrów szlaku przez Cat Cat doszliśmy do rozwidlenia dróg – w jedną stronę SaPa, w drugą nieznane. Mieliśmy wracać do miasteczka, ale oczywiście wybraliśmy nieznane :). Okazało się, że to droga do wioski Xin Chai. Już pierwsze kilkaset metrów pokazało nam, że był to strzał w 10! Prawdziwa wietnamska wieś bez pozowania.
Kobiety w strojach, które sobie same szyją, dzieci bawiące się w błocie czy okazałe bawoły uświadomiły nam jak wygląda życie na prowincji w Wietnamie. Podczas tej drogi role się odwróciły – to my byliśmy atrakcją dla tamtejszych mieszkańców, którzy dość rzadko widzą turystów. Oprócz ciekawskich spojrzeń spotkaliśmy się także z bardzo przyjemnym „hello” od praktycznie każdego kogo mijaliśmy. Nie widać tam stresu, pośpiechu a co najważniejsze braku szczęścia. Dzieci potrafią bawić się zwykłymi patyczkami w błocie, będąc bardzo często nawet bez butów:
Oprócz kolorowo ubranych ludzi podziwialiśmy niesamowite widoki na góry oraz tarasy ryżowe. Dopięliśmy swego – marzyliśmy o tarasach i zobaczyliśmy je w całej okazałości! Nie mogliśmy się powstrzymać od zatrzymywania się co 300 metrów i robienia zdjęć. Kilka z nich poniżej 🙂
Oprócz niesamowitych widoków, które na pewno zapamiętamy do końca życia zobaczyliśmy także coś równie pięknego – wspaniałą współpracę mieszkańców wiosek. Tam każdy pomaga swojemu sąsiadowi w uprawie ryżu, prawdziwa praca zespołowa 🙂
Oprócz ludzi na roli pracują także wspomniane wyżej bawoły:
Nawet padający przez pół trasy deszcz nie przesłonił nam piękna tego miejsca, chociaż momentami droga nie była łatwa:
Warto było maszerować przez ponad 6 godzin w poszukiwaniu prawdziwej natury i piękna, a to wszystko zupełnie na własną rękę. Kolejną świetną rzeczą było to, że na trasie spotkaliśmy tylko raz parę turystów z przewodnikiem i to już pod koniec trasy (szli w przeciwnym kierunku). Kilkanaście kilometrów górskimi ścieżkami tylko my, Wietnamczycy i natura – cudowne uczucie. Pod koniec naszej wędrówki ujrzeliśmy kolejny ciekawy widok – z oddali wypatrzyliśmy słynny wodospad miłości!
Przeszliśmy kilkanaście kilometrów trasą, która nie zawsze była przyjemna. Do tego momentami padał dość mocny deszcz, a mimo wszystko uznajemy tę trasę jako jedną z najlepszych jakie mogliśmy przejść, jeśli nie najlepszą. Tarasy ryżowe położone w wietnamskich górach robią niesamowite wrażenie. Nie ma szans, żebyśmy policzyli ile razy mówiliśmy „wow, to chyba najpiękniejsze miejsce, robimy fotki”, żeby za 5 minut znowu przystanąć hasłem „woow, tutaj jeszcze piękniej” :). Jak to często bywa tą wyprawą rządził przypadek – równie dobrze mogliśmy wrócić do miasteczka nie idąc w nieznane. Na szczęście podróżniczy nos i tym razem nas nie zawiódł :). Końcówkę drogi do miasta pokonywaliśmy w mocnym deszczu drogą asfaltową. Ostatnie dwa kilometry do miasta pokonaliśmy lokalnym autobusikiem za jakąś niską kwotę. Ten dzień był najbardziej udanym z całej naszej wyprawy do Wietnamu!
Trasa naszego trekkingu wyglądała mniej więcej tak (pomiędzy Xin Chai a Phan Si Bang nie ma drogi, którą może pokonać skuter dlatego tutaj ślad się urywa, mimo wszystko nie jest ona trudna do przejścia i my spokojnie daliśmy radę ;):
Następnego dnia pogoda nie dopisała, od rana padał rzęsisty deszcz. Pomimo fatalnych warunków postanowiliśmy udać się w drogę do wioski Lao Chai. Autobus powrotny z SaPa do Hanoi mieliśmy o 15. Z pokoju musieliśmy się wymeldować o 11 także nie mieliśmy zbyt dużo czasu. Po przejściu ok. 3km doszliśmy do punktu poboru opłat za wstęp do wioski Lao Chai oraz kolejnych. Bilet kosztuje 75000 dongów… zdzierstwo. Wiedząc, że nie dojdziemy nawet do połowy drogi odpuściliśmy kupowanie biletów i zawróciliśmy. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło – znaleźliśmy bardzo fajny punkt widokowy, z którego mogliśmy podziwiać kolejne tarasy ryżowe oraz pobliskie góry:
Droga do Lao Chai jest asfaltowa. Bez trudu można ją przejść, potrzeba jedynie czasu, którego tego dnia nam bardzo brakowało. Wygląda ona tak:
Pełna jest niesamowicie soczystej zieleni i wspaniałych krajobrazów. Kolejna ciekawa trasa do przejścia. Szkoda, że wejście do wiosek jest płatne niemałe pieniądze jak na tamte warunki… Gdyby nie przeciwdeszczowe poncza byłoby nam ciężko w tym deszczu maszerować, nasze nogi pamiętały wczorajszy 20 kilometrowy trekking :). Pamiętajcie – jeżeli wybieracie się do Sa Pa warto wziąć poncza. Parasolki czy inne wynalazki mogą jedynie utrudniać trekking.
Bilet powrotny do Hanoi kupiliśmy w lokalnej informacji turystycznej. Co ciekawe był on 5$ tańszy aniżeli bilet Hanoi – Sapa :). Wyjechaliśmy o 15 i późnym wieczorem byliśmy w Hanoi.
Podsumowując – jeżeli będziecie w Wietnamie to MUSICIE pojechać w okolice Sa Pa. Tamtejsze widoki są niesamowite. Nieprzewidywalna pogoda, średnie warunki noclegowe i gorsze niż w Hanoi jedzenie mogą zniechęcać, ale wystarczy wyjść kilkaset metrów poza miasto i o wszystkim się zapomina. Tarasy ryżowe nakarmią swoim widokiem każdego!
Pozdrawiamy!
Wietnam jest super! Jeżeli miałabym wybrać jedno azjatyckie państwo, do którego miałabym pojechać w pierwszej kolejności, to byłby to właśnie Wietnam. A wiszący most robi wrażenie – dosłownie jak z Indiany Jonesa!
Zgadzam się 🙂