Dzień 1. Kierunek Singapur!
Długo czekaliśmy na ten dzień, od jakiegoś czasu Singapur i Malezja chodziły nam po głowie i wreszcie plany wdrożyliśmy w życie. Punktualnie o godzinie 17.15 wylecieliśmy z Okęcia Boeingiem 737-700 linii KLM. Lot odbył się bez żadnych przygód. Smaczna kanapka i ciasteczko + dwie rundy z napojami sprawiły że byliśmy zadowoleni.
Po wylądowaniu na Schiphol kolejna kontrola bezpieczeństwa w strefie tranzytowej tuż przed bramką. Po chwili byliśmy już gotowi na boarding. Tym razem Boeing 777-300 – wygodny, niezły system rozrywki. Po około godzinie od startu kolacja, tuż przed lądowaniem śniadanie. Podobno w międzyczasie podawane były lody ale przespaliśmy widocznie ten moment :).
Śniadanie:
Po dwunastogdzinnym locie z Amsterdamu w końcu osiągnęliśmy nasz cel – Welcome to Singapore! Wyszliśmy z lotniska i od razu uderzyła nas fala tropikalnego gorąca. Powietrze stało w miejscu a pot lał się z czoła. Po kilkudziesięciu minutach w MRT dojechaliśmy na naszą stację – Orchard. To tutaj znajduje się nasz apartament, który wynajęliśmy dzięki airbnb ;).
Krótki odpoczynek, prysznic i idziemy na miasto – kierunek Marina Bay!
Znowu udajemy się na stacje Orchard gdzie wsiadamy w kolejkę MRT. Wychodzimy na ostatniej stacji – Marina Bay.
Przechodzimy kilkaset metrów w stronę słynnego hotelu Marina Bay Sands i tutaj niespodzianka – wielki szczur przebiega nam drogę, idziemy dalej a tam… mysz :). Jak widać nawet w teoretycznie sterylnym Singapurze zdarzają się takie rzeczy.
Po dojściu do Marina Bay Boulevard ukazują nam się takie widoki:
Jest i on, jeden z najbardziej znanych hoteli świata – Marina Bay Sands. Na dachu hotelu znajduje się tzw. Infinity pool. Żeby jednak wejść na basen trzeba mieć wykupiony nocleg, który kosztuje ok. 1400zł. My odpuściliśmy 😉
Jest także największy na świecie pływający stadion:
Po długiej sesji fotograficznej poszliśmy do pobliskiego centrum handlowego, a tam…
… lodowisko 😀 . Niestety nie było chętnych na łyżwy a my byliśmy zbyt zmęczeni.
Na koniec dnia poszliśmy zjeść typową azjatycką kolacje do baru Spize na River Valley, który mamy tuż pod oknem :D. O renomie tej restauracji świadczy tylko fakt, że bardzo ciężko było nam znaleźć wolny stolik pośród lokalsów – tripadvisor się nie myli :). Kurczak Briyani był wyjątkowo dobry ale też i ostry. Owoce morza Hor Fun nie tylko prezentowały się ale i smakowały znakomicie:
Po kolacji poszliśmy do znanego 7eleven, ale ceny nas odstraszyły… Dość powiedzieć że napoje są tam w takiej samej cenie jak we wspomnianej knajpce…
Drugi dzień zaczęliśmy trochę później niż zwykle bo tuż przed południem. Jet lag raczej niewielki ale jednak pospaliśmy nieco dłużej :). Żeby dostać się na wyspę pojechaliśmy autobusem nr 65 do przedostatniego przystanku Vivo city. Kolejka na wyspę – Sentosa Express znajduje się na najwyższym piętrze centrum handlowego Vivo City.
Widok po wyjściu z mieszkania:
Na Sentosę można dostać się na kilka sposobów – na pieszo (trochę ponad 3km), skytrainem sentosa express oraz kolejką linową. Ostatnia opcja jest najdroższa, ale gwarantuje niezłe widoki. My wybraliśmy Skytrain Sentosa Express, koszt to 4 SGD. Kolejka na wyspę znajduje się na najwyższym piętrze centrum handlowego Vivo City. Na dole można wymienić walutę na dolary singapurskie – kurs jest wszędzie podobny, rząd ustanawia jakieś normy także nigdzie nie może on odbiegać od ustalonych zasad
Kolejka zatrzymuje się na trzech stacjach – m.in. obok universal studio. My wybraliśmy ostatnią stację – Beach Station. Od razu udaliśmy się na plaże Palawan Beach, która prezentuje się tak:
Woda w cieśninie singapurskiej jest czysta, bardzo fajnie jest się wykąpać kiedy temperatura powietrza znacznie przekracza 30 stopni a piasek parzy w stopy. Niestety minus jest taki, że sama woda ma temperaturę grubo ponad 25 stopni więc nie daje wiele ochłody.
O potędze Singapuru jako jednego z najważniejszych portów świata świadczy widok z samej plaży – dziesiątki jak nie setki wielkich kontenerowców czekających na wpłynięcie do portu:
Widok na Resorts World Sentosa. Znajdują się tam dwa kasyna, Universal Studios, park wodny, oceanarium…
Oraz widok na samą Sentosę:
Po beztroskim odpoczynku na plaży wróciliśmy do pokoju zostawić zbędne bagaże. Po pozostawieniu bagaży postanowiliśmy odwiedzić singapurski Ogród Botaniczny. Przed wyjściem do ogrodu po raz kolejny spróbowaliśmy tutejszej kuchni. Mój kurczak Nasi Goreng Ayam Kunyit smakował wyśmienicie:
Oprócz świetnej kuchni mają tutaj coś jeszcze – genialne mrożone napoje! Normalnie gdy widzę pół kubka lodu nie jestem zbyt zadowolony – tutaj bez tego to już nie to samo :D.
Napój z mango i liczi jest wyborny! Podobnie jak sama mrożona herbata:
Po sytym posiłku poszliśmy do ogrodu, który sam w sobie nas nie zachwycił. Może dlatego, że byliśmy w podobnym na Seszelach. Jest wiele drzew z różnych części świata, ogród orchidei (niestety zamykany o 19 a my byliśmy parę minut po), Ginger Garden i wiele innych, ale tak jak pisałem nie zrobiło to na nas wielkiego wrażenia.
Tutaj zdjęcie narodowego singapurskiego kwiatu – Vanda Miss Joaquim:
Po ciężkim dniu po raz kolejny wstąpiliśmy do zaprzyjaźnionej knajpki Spize. Niestety po godzinie 20 ciężko doczekać się na swój stolik pomimo tego, że rozstawione są one praktycznie na całej długości ulicy. Tym razem zamówiliśmy coś indonezyjsko-malezyjskiego – Szaszłyki Satay! Danie to jest popularne także w Singapurze. Wybraliśmy kilka sztuk z kurczaka, kilka wołowiny i kilka z baraniny. Do szaszłyków podawany jest genialny sos orzechowy:
Kolejne przygody opiszemy w kolejnymi wpisie.