Wietnam z Północy na Południe – Delta Mekongu.

Będąc na południu Wietnamu naszym głównym celem była wizyta w delcie Mekongu. Zastanawialiśmy się czy pojechać tam na jeden dzień czy wybrać opcję z noclegiem – padło na to drugie :). Oprócz dylematu „na ile” był też dylemat „jak?”. Mieliśmy do wyboru wyjazd z lokalnego biura podróży lub dojazd na własną rękę. W związku z tym, że mieliśmy jedynie dwa dni do dyspozycji wybraliśmy podróż z biurem. Jeżeli jednak chcecie się wybrać na własną rękę zobaczyć deltę Mekongu to szukajcie transportu do miasta Can Tho lub My Tho.

Wycieczkę zakupiliśmy w najtańszym backpackerskim biurze podróży na ulicy Bui Vien. Koszto to ok. 31$/os. za dwa dni. Program wycieczek jest jest praktycznie identyczny w każdym biurze więc nie ma sensu przepłacać. Warto jednak zwracać uwagę czy wycieczka obejmuje wizytę na pływającym targu, wiele tańszych jednodniowych wycieczek nie obejmuje tej atrakcji. Wyruszyliśmy o 8 rano. Pierwszy przystanek to miasto My Tho i świątynie buddyjskie. Naoglądaliśmy się już ich tyle, że nie robiły na nas większego wrażenia chociaż jak zawsze posągi robiły duże wrażenie:

My Tho Budda 3

My Tho Budda 2

My Tho Budda 1

Ciekawostką była możliwość obejrzenia mnichów podczas wspólnego posiłku:

Mnisi Wietnam.

Po około 2 godzinach jazdy dotarliśmy do delty Mekongu. Program obejmował pływanie dużą łódką po pobliskich wyspach.

Łódź:

Mekong delta

dsc_0708

Na pierwszej z wysp znajdowała się fabryka cukierków kokosowych. Mogliśmy obejrzeć jak odbywa się produkcja tych cukierków i przy okazji spróbować kilka smaków. Oczywiście potem zachęcano do kupna tych cukierków. Wielkiego wrażenia na nas to nie zrobiło.

Kolejnym przystankiem była wyspa, na której hodowano pszczoły. Spróbowaliśmy dobrego miodu, jednak główną atrakcją była możliwość bliższego zapoznania się z wężem czego Ania nie odmówiła 🙂

Anula wąż

Po wizycie na farmie pszczół popłynęliśmy na lunch. Podawany on był na kolejnej wyspie, która w głównej mierze przeznaczona była na obiady. Oprócz smacznego obiadu, który był w cenie wycieczki mogliśmy pochodzić po wyspie i spotkać m.in. krokodyle:

Mekong krokodyle

Na ostatniej wyspie uprawiano ciekawe egzotyczne owoce. Wizyta obejmowała poczęstunek, podczas którego mogliśmy zjeść pięć owoców – ananasa, papaję, longana, mango i dragon fruita. Nie był to nasz pierwszy raz z tymi owocami, ale trzeba przyznać że były one wyjątkowo smaczne :).

Owoce Mekong

Oprócz owoców zaprezentowano nam kolejną atrakcję – koncert lokalnej muzyki w wykonaniu mieszkańców wysp. Średnio ta muzyka trafiła w nasze gusta, ale trzeba przyznać że był to ciekawy przerywnik:

dsc_0705

dsc_0706

Po wysłuchaniu koncertu przyszedł czas na główną atrakcję tego dnia – spływ wąskimi kanałami Mekongu :).

Mekong

Trzeba przyznać, że bardzo nam się podobało! Widoki i wrażenia niesamowite :). Wąskie kanały robią niesamowite wrażenie:

Mekong kanały

img_20160609_162331

Mekong to jednak nie tylko wąskie kanały, to przede wszystkim najdłuższa rzeka całych Indochin (przepływa przez 6 państw) oraz druga co do wielkości delta w Azji:

dsc_0707

Po wszystkich atrakcjach pojechaliśmy do miasta Can Tho gdzie mieliśmy mieć nocleg. W dwóch grupach turystów (kilkadziesiąt osób) tylko trzy zdecydowały się na nocleg w tzw. Homestay czyli u wietnamskiej rodziny zamieszkującej deltę Mekongu. Oczywiście wśród tych trzech szaleńców byliśmy my plus jeden sympatyczny Amerykanin – Mark. Co ciekawe do tej atrakcji musieliśmy dopłacić ok. 6$ za osobę. Szybko okazało się, że będzie ciekawie – nasz gospodarz zabrał nas do siebie mocno zdezelowaną łódką:

20160608_180652

Podczas „rejsu” do miejsca noclegu mogliśmy zobaczyć jak wygląda życie okolicznych mieszkańców. Dla nich odnogi Mekongu to nie tylko szlak transportowy, rzeki używają chociażby jako łazienki 🙂

dsc_0724

Po dotarciu do miejsca docelowego byliśmy lekko w szoku :). Okazało się, że to do czego dopłaciliśmy to ledwo stojące drewniane chatki, w których mieściło się prowizoryczne łóżko z twardym jak kamień materacem :).

Mekong homestay

dsc_0741

Moskitiera była tak dziurawa, że nie stanowiła dla komarów najmniejszego problemu :). Łazienka była za domkami (oczywiście wspólna) i też pozostawiała dużo do życzenia. Po szybkim „check in” właściciel (zupełnie nie mówiący po angielsku) zabrał nas na wycieczkę. Okazało się, że idziemy do jego syna. Było już całkowicie ciemno, a droga wiodła m.in. przez most o szerokości stopy. Tego dnia byłem bardzo szczęśliwy, że wcześniej nie wypiliśmy żadnego piwa :). Syn poczęstował nas arbuzem z własnego pola i przedstawił swoją rodzinę. Po krótkiej pogawędce (znał on podstawowe zwroty po angielsku) ruszyliśmy w drogę powrotną. Wieczorem zjedliśmy kolację serwowaną przez właścicieli – oczywiście sajgonki plus ryba. Jak zwykle bardzo smaczne. Po kolacji pograliśmy jeszcze w karty. Podczas gry właściciel uczył nas Wietnamskich liczb potrzebnych do tej gry, byliśmy jednak dość opornymi uczniami :). Muszę dodać, że wygrałem wszystkie rozdania i po kilku razach właściciel nas opuścił :P.

Chatka była bardzo dziurawa i wilgotna, do tego położona ok. 1metr od pobliskiego kanału. Nieszczelna moskitiera oraz mnóstwo repelentów jakie mieliśmy ze sobą niewiele dały i rezultat był taki, że mieliśmy kilkanaście bąbli po ugryzieniach komarów. Na szczęście do tej pory nic nam się nie dzieje, więc jest duża szansa, że uniknęliśmy malarii, która w tym rejonie jeszcze do końca nie jest wytępiona. Zaletą spania z daleka od zgiełku miasta był na przykład widok ananasa rosnącego tuż przy drzwiach 🙂

ananas Mekong

Po średnio przespanej nocy dostaliśmy śniadanie (buła z jajkiem) i ruszyliśmy na miejsce zbiórki – tutaj kolejna atrakcja. Dojechaliśmy tam na skuterach z kolegami gospodarza. Zabawa była przednia. Wietnamczycy jeżdżą jak wariaci. Dobrze, że mieliśmy ze sobą tylko plecaki bo inaczej mielibyśmy duży problem z transportem bagażu na skuterze :).

Pierwszym punktem programu drugiego dnia była wizyta na słynnym pływającym targu w Can Tho. Jest to największy pływający targ w Wietnamie. Handel odbywa się na rzece, a wiele towarów można kupić nie wysiadając z łódki. Sprzedawcy podpływają do łodzi, przypinają się do niej haczykami i odbywa się handel. Oczywiście podczas handlu głośno nawołują :).

Kilka zdjęć z targu:

Can Tho pływający targ 1

Can Tho pływający targ 2

Can Tho pływający targ 3

Can Tho pływający targ 4

Na targu można kupić praktycznie wszystko, niektóre łodzie sprzedają nawet gotowej jedzenie 🙂

dsc_0755

Po pływającym targu popłynęliśmy do miejsca, w którym robiony jest makaron ryżowy. Mogliśmy prześledzić etapy produkcji tego makaronu, a nawet spróbować swoich sił w robieniu ryżowych placków, które potem suszą się na słońcu, żeby po wyschnięciu zostać pociętym na długie nitki makaronu:

Makaron ryżowy

Po makaronie kolejna wizyta, tym razem ogród egzotycznych owoców (coś na kształt poprzedniej farmy tyle, że bez degustacji). Podczas spaceru po ogrodzie mogliśmy podziwiać rosnące banany czy słynnego jackfruita:

dsc_0778

dsc_0779

Jackfruit (nie mylić z durianem!):

Jakcfruit

Pobyt w ogrodzie urozmaiciło jedno wydarzenie – nasz 'przewodnik’ pokazywał nam węża, którego można było kupić na grilla i zjeść, gdy go przekładał między rękoma nagle rzucił go na ziemię twierdząc, że chciał go ugryźć. Jeden z turystów (Wietnamczyk) chciał zgrać cwaniaka i wziął węża żeby wrzucić go do pojemnika. Nie zdążył – wąż ugryzł go w palec i nie chciał puścić. Skończyło się na krwawiącym palcu i sporym strachu. Do tej pory śmiejemy się jak sobie przypomnimy Mike’a krzyczącego „What the fuck, what the fuck?” :D. Na szczęście turysta dożył do końca wycieczki, dalszy los pozostaje nieznany :).

Pokaz węża (jeszcze przed emocjami :))

dsc_0775

A tutaj grillowane przysmaki:

dsc_0773

A tutaj filmik z całej akcji (przepraszamy za jakość, ale Ania nie mogła powstrzymać śmiechu a tym razem to ona filmowała :)):

To była ostatnia atrakcja, która czekała na nas w delcie Mekongu. Trzeba przyznać, że życie tam nie jest łatwe. Można to poznać między innymi po stanie tamtejszych domostw:

Delta Mekongu dom

Mimo wszystko Mekong sprawia, że mieszkańcy nie są głodni i nieszczęśliwi, starają się do każdego uśmiechać, a żyzne gleby sprawiają, że nie borykają się z problemem głodu.

dsc_0783

W drodze powrotnej stanęliśmy na obiad (tani i bardzo dobry) i do tego spróbowaliśmy lokalnego fast fooda czyli buły Banh Mi. Jest to coś w rodzaju nadziewanej bagietki. Składniki można zazwyczaj dobrać samemu. Bardzo dobre!

Wycieczka do rejonu Delty Mekongu była ciekawym doświadczeniem. Mogliśmy zobaczyć jak żyją mieszkańcy tego regionu, popływać pięknymi kanałami oraz uczestniczyć w pływającym targu o czym zawsze marzyliśmy. Niestety nie była ona pozbawiona nudnych wizyt na farmach, które nastawione były na sprzedanie turystom jak największej liczby swoich produktów. Podsumowując – jeżeli będziecie mieli do dyspozycji dwa dni w Południowym Wietnamie to na pewno warto rozważyć w tym bardzo znanym regionie. Jest on pełen ciekawych ludzi, owoców, a przede wszystkim zgoła odmienny od północnej części tego niesamowitego kraju.

Delta Mekongu to ostatnie miejsce, które odwiedziliśmy podczas naszej podróży po Wietnamie. Niedługo podsumowanie tych wspaniałych dwóch tygodni. Do usłyszenia!